Relacja, w którą wchodzisz, ma przynosić Ci radość!
I mógłbym skończyć na tym zdaniu, jednak nie mogę, bo coraz częściej widzę, że mamy tendencję do samobiczowania się i życiowych wędrówek pokutnych w imię trwania na siłę.
Rozumiesz?
Bo ja nie…
Trwasz w czymś, co powoduje permanentny brak poczucia szczęścia (w tym momencie już powinna palić się w głowie czerwona lampka) i pomimo tego, babrasz się w tym dalej.
To tak jakby jeść coś, czego się nie lubi.
Pić coś, co powoduje mdłości.
Być gdzieś, gdzie być się nie chce.
I to tego momentu to jest logiczne, zrozumiałe i może nawet potakujesz i kiwasz głową, że tak.
A jak przychodzi do tematu relacji, to okazuje się, że większość z nas najchętniej odeszłaby już dawno, coś zmieniła, po prostu coś, ale…
To “ale” jest kluczowe.
Po nim następuje litania.
– ale jak?
– ale się boję.
– ale nie chcę być sama.
– ale nikogo nie znajdę
– ale co z dziećmi
– ale jak sobie poradzę.
Ale, ale, ale, ale, kurwa ale…
Jak? Normalnie, tyle że z poczuciem odzyskanej samoświadomości i godności.
Boję się. Zmiany to strach, póki nie zrobisz czegoś, to nie wiesz, co jest po drugiej stronie. Strach to uczucie, które ma chronić. W tym wypadku blokuje.
Sama. To lepiej się męczyć w czymś chuja wartym tak?
Znalezienie. Może nie znajdzie się od razu, ale przynajmniej wyciągnie się wnioski i wejdzie w kolejną relację z większą wiedzą na temat siebie.
Dzieci. A czy dzieci wychowywane w domu bez miłości są w stanie ją poznać i docenić. Czy widzą tylko agresję i obojętność?
Radzenie sobie. Poradzisz. Wiem to.
Drugi człowiek ma sprawia, że Twoje życie jest lepsze, wnosić do niego wartość i potęgować wartości, które Ty wnosisz.
Proste? No kurwa.
A jeśli się mylę… to przepraszam. Widocznie nie znam życia.
Relacje mają przynosić radość… I tyle!
