To, co rzuca mi się w oczy, pada na głowę, w sumie nawet nie wiem, jak to nazwać, to powierzchowność, płytkość dzisiejszych relacji. Niby tworzymy związki, ale jesteśmy w nich, jakby jedną nogą, tak na 50%, bez wyłączności, na pół gwizdka…
Kolejny człowiek, kolejny przystanek w drodze do nie wiadomo czego, bo sami nie potrafi się zdecydować, czego tak naprawdę chcemy. Zamiast zaufać, wolimy być bezpieczni i nie opuszczamy gardy, zamiast być, wolimy bywać. Zamiast kierować się uczuciami względem drugiej osoby, my woli bacznie się przyglądać, czy to jest ten człowiek, a jeśli nie jest, to zawsze możemy wysiąść z tego “autobusu targanego emocjami”.
Już nie kochamy drugiej osoby, my ją po prostu testujemy.
Nie staramy się być z kimś całkowicie, to najprawdopodobniej wynika z tego, że boimy się być zranieni, lęk przed tym, że ktoś, komu zaufamy jest silniejszy niż potrzeba bliskości.
Czasy są, jakie są… Często to słyszę od ludzi, z którymi rozmawiam, tyle że to my tworzy te czasy. Miłość sama w sobie jest prosta, za to do perfekcji opanowaliśmy umiejętność komplikowania jej na milion różnych sposobów. Dzisiejsze relacje wymagają zupełnie nowego spojrzenia na ludzi, którzy je budują. I tutaj warto się pochylić nad dwoma bardzo ciekawymi zjawiskami, które wytworzyły się na przestrzeni lat. Z pewnością każdy z Was je zna, może ich doświadczył, a może sami jesteście w ich samym środku.
Cushioning. Najprościej mówiąc, jest to bardzo asekuracyjne podejście do tworzenia z kimś związku. Po prostu jesteś z kimś, coś budujesz, starasz się, ale jednocześnie utrzymujesz kontakty z innymi ludźmi, kontakty, lekko mówiąc, dwuznaczne. Traktujesz to jak wyjście awaryjne, gdyby w obecnej relacji coś Ci nie wyszło. Oni są jak koło ratunkowe, kiedy Twój okręt zaczyna tonąć, a Ty, zamiast ratować, jak chuj, a nie kapitan uciekasz, jako pierwszy. To nic innego jak założenie z góry, że Twoja relacja się rozpadnie, a Ty zostaniesz sam… W obawie przed tym tworzysz sobie przestrzeń, w której utrzymujesz innych w nadziei, że może, coś, kiedyś…
Po mojemu? W skrócie. Skurwysyństwo i tchórzostwo.
Breadcrubing. To takie dokarmianie czyjeś nadziei. Czyli… Utrzymujesz kontakt z kimś, komu zaczyna na Tobie zależeć, ale Ty w swoim niedecydowaniu tylko podsycasz to, co wyobraża sobie druga strona. Pojawiasz się i znikasz, kiedy masz na to ochotę. Jednego dnia piszesz, że Ci zależy, drugiego znikasz na tydzień… Zarzucasz wędkę, a kiedy już kogoś złapiesz, to wrzucasz z powrotem do wody i zaczynasz od nowa…
Skurwysyństwo numer dwa.
I tutaj media społecznościowe niestety wiodą prym… Teraz możemy, a raczej mamy na wyciągnięcie ręki dostęp do milionów osób. Jesteśmy z kimś, a szukamy, przeglądamy, posyłamy zaczepki, zagadujemy, szukamy… I nie w tym żadnej chęci poznania, zrozumienia, rozmowy, to po prostu sposób na nudę, sposób na podbicie adrenaliny… Nie wyobrażam sobie, żeby dawniej ktoś, będąc w związku, pisał setki listów do nieznajomych tylko po to, by poflirtować… Raz, że czas, dwa, że inaczej podchodziło się do związku, trzy druga osoba na pewno by się zorientowała, że za często biega na pocztę… Rozumiesz sens prawda?
I wiecie dobrze, a może i nie, że mam luźne podejście do tematu seksu i miłości. Mianowicie, jedno od drugiego można rozdzielić. Miłość i seks to cudowne uzupełnienie, ale seks bez miłości również świetnie sobie radzi. Subtelna różnica.
Problem zaczyna się, kiedy jedna strona ma większy luz od drugiej, kiedy jednej stronie zaczyna zależeć, a druga szuka po prostu kogoś do wspólnego zabicia wolnego czasu… To prowadzi do nieporozumień.
Powierzchowność moim zdanie jest też połączona z tym, że oczekujemy wszystkiego na “już”. Natychmiastowa gratyfikacja. Jak związek to od razu, jak miłość to po tygodniu, jak ślub to po pół roku. Brakuje w tym wszystkim głębi i zrozumienia drugiego człowieka. Czasu na poznanie, na wsłuchanie się w siebie. Zamiast wejść w siebie nawzajem, my po prostu woli się prześlizgiwać przez kolejne relacje w nadziei, że kiedyś trafimy na to coś, czego szukamy.
Wniosek się jeden. Przynajmniej dla mnie. Nie znajdziemy stacji końcowej, stacji, na której czeka na nas “miłość życia”, jeżeli nie będziemy w stanie zaryzykować, skupić się na jednej osobie, bez prawa do wyjść awaryjnych i zaangażować całym sobą.
A żeby to zrobić, tutaj może być to niespodzianka, musimy najpierw poznać siebie i zrozumieć to, czego chcemy od życia i naszego przyszłego partnera czy partnerki…
A niestety wiele osób odpada już w tym momencie…
4 comments
Bardzo fajnie przedstawiony temat. Rzeczowo, konkretnie, do celu. Część podobnych artykułów przygniata odbiorcę np. ilością tekstu. U Ciebie tego nie odczułem, za to mam wrażenie, że zdobyłem istotne informacje. Dzięki!
Dziękuję, świetna analiza i podsumowanie dzisiejszej bolączki ludzi zachodu. Odnajduję sie po części, dobrze mi zrobił ten policzek, “skurwysyństwo i tchórzostwo”. Chciałoby się jak najpiękniej przeżyć swoją bajkę, ale ze strachu robimy sobie zapas kół ratunkowych. Zeby w razie mniej bolało kiedy bajka się skończy
Dzięki, chociaż to nie są bolączki, tylko ludzi zachodu… Zamiast się bać, żyjmy z całych sił.
Ile razy wchodzę na jego profil to widzę te zdjęcia – on ze swoją byłą, ona i jego miłosne wyznania i zachwyty….. że tylko ona i już żadnej innej…..
Niby to 4 lata temu, niby było przez 6 lat…. niby przeszłość i jak twierdzi nie było tam uczuć….. co za głupie tłumaczenie….. w świetle tego, co udostępniał i co nadal każdy jego znajomy widzi….
Jedyna kobieta w jego życiu
Ano tak, ponieważ do mnie nigdy się tam nie przyznał, nigdy nie umieścił żadnego naszego zdjęcia, ani wspólnego we dwoje ani „rodzinnego”.
I to nie tak, że prywatne sprawy chce trzymać od ludzi z daleka, nie…. ponieważ umieszcza swoje zdjęcia z wycieczek jakie robił i robi, zdjęcia z córkami też – bo są dla niego najważniejsze. Ok, to piękne, że kochający z niego ojciec i chwali się potomstwem, z którym spędza czas…. Tylko gdzie w tym wszystkim ja, my…..?
Jak mam się czuć kiedy widzę wymianę serduszkowych komentarz z dziesiątki kobiet jakie zachwycają się nim na tym fejsie, które potrafią wprost wykazywać zainteresowanie nim jako facetem, a jemu się to podoba…..
Jak mam się czuć, kiedy widzę, że zdjęcia z byłą ma a ja w jego świeci w ogóle nie istnieję…. Jak ukrywana kochanka na boku….. Chwilami zaczynam wątpić, czy przypadkiem on nie ma racji i ja po prostu „czepiam się” i „wymyślam”, ale kiedy spojrzę z boku, to podskórnie wiem, że mam rację…..
Wolę zakończyć taki „związek”, niż wpadać w coraz większe poczucie bycia nikim….. Bo co z tego, że zapewnia mnie, że darzy mnie uczuciem, że do tamtej tego nie czuł, że jestem najważniejsza (a przecież pisał kiedyś tak o byłej), że chce żebym była w jego życiu, itp….. Co mi po tych słowach, kiedy publicznie widzę coś całkiem innego…..
Chcę być z mężczyzną, który będzie potrafił przyznać się do mnie przed znajomymi na fejsie, dla którego będę ważniejsza niż inne „baby” wypisujące do niego, bo są przekonane że on singiel, chcę poczuć, że on na tyle cieszy się z nas, że chce tą radością dzielić się ze światem (tak jak robił to w przypadku tamtej)….. Czy to tak trudno zrozumieć…. Nigdy nie zaakceptuję dwuznacznych komentarzy innych kobiet i jego serduszek pod tymi komentarzami, nie życzę sobie, żeby do mojego faceta jego była wciąż zwracała się „kochanie” – nawet jeśli to „tylko” życzenia urodzinowe, nie wyobrażam sobie nawet najmniejszych flirtów ze strony innych…..
Czy chcieć tego to z mojej strony za wiele?